18th February 2016
30 blogerów z 25 krajów świata spotkało się kilka dni temu w indyjskim Trivandrum, by ruszyć na zorganizowaną przez Ministerstwo Turystyki Kerali objazdową podróż po regionie. Zjeżdżalismy się tu przez 3 dni (bo nie łatwo zsynchronizować loty z Belize i Cypru, czy Meksyku i Nowej Zelandii), niektórzy spędzili czekają na lotniskach na przesiadkę nawet 23 godziny, inni ledwo zdążali na każdy kolejny z 5 lotów, ktoś przyleciał prosto po wyjściu ze szpitala, kto inny miał po drodze awaryjne lądowanie w Pakistanie z powodu awarii silnika, ale udało się!
Przyjechałam tu podekscytowana, ale i trochę zestresowana, bo taka wycieczka to dla mnie nowość. Wszystkie swoje podróże organizuję sama, co więcej, bardzo rzadko korzystam z usług lokalnych przewodników, staram się też unikać jak to tylko możliwe turystycznego transportu. Dodatkowo, w swoim dorosłym życiu nigdy nie byłam nigdzie tak dużą, zorganizowaną grupą, a tu nagle spędzę ponad dwa tygodnie z całym autokarem zupełnie obcych osób! Poza tym, to mój pierwszy sponsorowany, profesjonalny wyjazd. Zastanawiałam się jak się odnajdę w tej zupełnie nowej dla mnie sytuacji. Jedynie świadomość, że będziemy zatrzymywali się w 4 i 5 gwiazdkowych hotelach mi nie przeszkadzała- po kilku miesiącach podróżowania po Azji z plecakiem cieszyłam się na odrobinę luksusu. Każdemu się czasem należy. Stres jednak szybko minął, bo szybko znalazłam w tej grupie „swoich ludzi”. Całe szczęście, bo na stres po pierwsze nie ma tu czasu, po drugie jest tu na wszystko co nie sprawia przyjemności czasu szkoda.
Przyjeżdżając do Kerali, nie wiedziałam czego się spodziewać. O Indiach słyszałam wiele, ale słyszałam też często, że „Kerala to nie Indie”. Nie lubię takich stwierdzeń, podobały mi się natomiast słowa wypowiedziane pierwszego dnia przez naszego przewodnika: podróż po Indiach, to jak podróż po wielu różnych krajach. Chwilę potem dodał, że Kerala to Indie dla początkujących, miejsce gdzie lekko, łatwo i przyjemnie można nabrać apetytu na więcej. Chyba jestem w odpowiednim miejscu – pomyślałam.
Oficjalny start Kerala Blog Express miał miejsce 15 lutego (ja szczęściara miałam już wtedy dwa dni spędzone na plaży Kovalam w Kerali w świetnym blogerskim towarzystwie). Były przemowy (również moja), błyski fleszy, indyjscy sponsorzy i francuska telewizja publiczna. Minister Turystyki Kerali zrobił sobie z nami selfie i wsiedliśmy do naszego kolorowego autokaru. Jej to się naprawdę dzieje! Nasza trasa wiedzie przez Trivandrum, Alleppey, Marari Beach, Kumarakom, Thekkady, Munnar, Wayanad, Calicut, Kalamandalam do Cochin, czy zjedziemy cały stan Kerala!
Kiedy piszę ten tekst, właśnie mija czwarty dzień podróży. Dowiedziałam się już, że ten nazwany od palmy kokosowej stan jest jednym z najbogatszych w całych Indiach i jedynym, w których komunistyczny rząd przejął władzę w ramach głosowania a nie rewolucji. Mieszkańcy Kerali szczycą się tym faktem, jak i wysoką frekwencją wyborczą i gwarantowanymi miejscami w rządzie dla kobiet (podobno docelowo ma to być 50%). Szczycą się też wyższymi niż w innych częściach kraju pensjami, coraz mniejszym znaczeniem systemu kastowego i szerokim dostępem do edukacji. Mówią językiem malajalam, są niezwykle serdeczni (poraz pierwszy przechodnie sami proszą mnie by zrobić im zdjęcia), noszą wielobarwne tradycyjne stroje, przepięknie się uśmiechają i (podobnie jak w innych częściach Indii) miękko bujają głowami, co kompletnie wybija mnie z rytmu, bo nijak nie mogę się zorientować, czy to tak, czy to nie, czy może nie wiem.
Przez te kilka dni zdążyliśmy zobaczyć najciekawsze budynki i świątynie w Thiruvananthapuram (rozbawiło mnie, że przed jednym z rządowych budynków stoi statua Gandhiego, który siedzi ze spuszczoną głową, bo mu wstyd za polityków- przydałoby się w Polsce kilka takich postawić, trochę mniej mnie zabawne natomiast było to, że zakazu robienia zdjęć w jednej ze świątyń pilnowali bardzo poważni strażnicy z długą bronią), wylegiwać się na przepięknej plaży Marari (z nieba lał się żar, na szczęście mogliśmy ratować się w basenie Marari Beach Resort), wypłynąć w rejs w Alleppey Backwaters tradycyjną keralską houseboat (absolutne MUST DO w Kerali), zwiedzać kajakami wąskie kanały, gdzie z poziomu wody mogliśmy obserwować lokalnych mieszkańców robiących w rzece pranie, biorących kąpiel, myjących naczynia i warzywa, dzieci wracające ze szkoły, mężczyzn ładujących kokosy na łodzie i rozpalane chwilę przed zachodem słońca ogniska (to też musicie, ale to musicie zrobić jeśli będziecie w Kerali).
Widzieliśmy uliczną bójkę, która wyniknęła z różnic w poglądach politycznych (zbliżają się wybory więc polityczne tematy są tu teraz gorące), produkcję kokosowego włókna i likieru, uczyliśmy się gotować lokalne potrawy i… wspinać na palmę! Witano nas naszyjnikami z kwiatów i malując na naszych czołach tradycyjne bindi. W luksusowym hotelu Raviz Ashtamudi w Kollam, w którym jedliśmy śniadanie z widokiem na jezioro Ashtamudi, obsypano nas kwiatkami róż- czułam sie jak na własnym weselu! Spędziliśmy też jedną noc w absolutnie bajecznymKumarakom Lake Resort, w którym spełniło się moje marzenie o willi, z której schody prowadzą bezpośrednio do basenu. Niektórzy blogerzy mieli tam prywatne baseny i ogródek w… łazience! Wyobrażacie sobie? Ja też nie, aż do wczoraj. Nie martwcie się jednak, nie przerzucę się na pewno na luksusowe podróże i blogowanie (choć o tym resorcie w Kumarakom to chyba napiszę oddzielnego posta, bo nie przeżyję jak Wam zdjęć nie pokażę!) i choć ten wyjazd jest inny niż wszystkie poprzednie, robię co mogę, by smakować tej nowej, barwnej kultury. Przepytuję więc nieubłaganie naszego przewodnika i blogerkę z Indii (aż zaczęłam robić notatki!), strzelam fotki jak szalona i chłonę, chłonę ile tylko mogę. Zaglądajcie na bloga, jeśli jesteście ciekawi co zobaczyłam, czego się dowiedziałam, czego doświadczyłam, czym się zachwyciłam, a czym nie podczas III edycji Kerala Blog Express. Dziękuję jeszcze raz za Wasze głosy, gdyby nie Wy, nie było by mnie tu!