9th March 2015
Cisza, spokój, śpiew ptaków. Raz na jakiś czas słonie podchodzące pod ogród. Brak elektryczności i rozładowany sprzęt. W XXI wieku nadal są miejsca na świecie, w których nie ma prądu. Nie w dżungli, środku lasu i domku na drzewie, a w okolicy ładnych domów z basenem i budowaną właśnie lepszą drogą. Odrobinę od cywilizacji odosobniony, ale nie za bardzo.
Byłam już w takich miejscach. Zawsze było biednie i z jakiegoś powodu smutno. Były Bieszczady, w których prąd ludzie by chcieli, ale nikt go nie chce tam doprowadzić. Była powojenna północ Sri Lanki, gdzie elektryczność została podłączona miesiąc wcześniej. Były małe zruinowane domki, biedni ludzie, zapuszczone obejścia. Brak pieniędzy sprawiał, że prąd był tym mniejszym problemem.
Jestem w Wayanad. Jednym z bardziej wysuniętych na północ regionów indyjskiej Kerali. Siedzę na tarasie pięknego domu, za którym kryje się basen z widokiem na wzgórza i plantacje herbaty. Są ładne wnętrza, z gustem urządzona jadalnia, hamaki na drzewach. I rozładowany sprzęt. Trzy miesiące temu podciągneli tu kable, ale niektórzy ludzie prądu nie chcą. Nie przeszkadza im brak lodówki, lampa naftowa i rozładowany telefon. Generator włączany jest wieczorem, na mniej więcej trzy godziny. Przez chwilę jest jasno, tylko po to, aby za chwilę znów żyć przy blasku lampki.
Pierwszego wieczoru byłam zachwycona. Piękno natury, trzydniowe doświadczenie, o jakie w dzisiejszych czasach trudno. Śpiew ptaków, orkiestra owadów. Niczym niezmącone niebo pełne gwiazd. Rozsiadłam się wygodnie na leżaku, patrzyłam i słuchałam. Nic nie było mi już potrzebne. Gdy zgasły lampy chwyciłam za statyw i ruszyłam na polowanie gwiazd. Przy dźwięku owadów cierpliwie czekałam, aż zdjęcie wystarczająco się naświetli. Po raz pierwszy sfotografowałam ruch ziemi, gdy zamiast kropek otrzymałam małe łukowate kreski.
Wzgórza, plantacje, wodospady
W okolicy do zobaczenia jest wiele, ale i odległości są znaczne. Są plantacje herbaty, kawy, kardamonu. To tu, poza Munnarem, powstają jedne z lepszych na świecie przyprawy. Spacerując zobaczyć można małe fabryki herbaty, z dala przypominające domy strachów. Pajęczyny pokryte rosą, ponad 200 gatunków ptaków. Banany zbiera się prosto z drzewa. Nie ma lodówki, więc i posiłki są bardzo świeże.
Nieopodal, przynajmniej na tutejsze standardy, są wioski, w których można przyglądać się pracy rzemieślników i artystów, mając pewność, że kupujemy pamiątkę z Indii a nie Chin. Bo i tu chińskie wyroby są popularne. Co chwilę słyszymy, że koszty pracy w Indiach są wysokie. Że wielu rzeczy się tu nie produkuje, bo w Chinach czy Kambodży można taniej. A przecież z punktu widzenia Europy to niemal to samo, wszędzie biednie i wszędzie tanio.
Strajk, jak co miesiąc
W Kerali jest strajk. Nie tylko dziś, ale regularnie. Co około półtora miesiąca ludzie wychodzą na ulicę. Dzisiaj dlatego, że minister finansów jest skorumpowany. Problem w tym, że tu są tacy niemal wszyscy politycy. Inni chcą wygrać na jego przegranej. Dla nas strajk oznacza dzień lenia. Zablokowane są wszystkie drogi. Nie można wyjechać, dojechać, przejechać. Przed naszym domem słychać jednak czasem ciężarówki dowożące materiały do budowy pobliskiej drogi. Po cichu zastanawiam się czy to zasługa bocznej drogi na wzgórzach, czy może ich blokada nie dotyczy.
Lunch nad rzeką
Zamiast zwiedzać lokalne wioski, podziwiać rękodzieła i oglądać plantację, ruszamy na trekking. Niewielka tama, wielkie, gładkie głazy. Zdejmuję buty, skaczę, schodzę i wspinam się na te najbardziej stromę. Co chwilę rozlega się krzyk naszego hosta, żebym uważała. Ale mi jest dobrze. Lubię takie szwendactwo, włażenie tam, gdzie niekoniecznie powinnam. Staram się jednak uważać. Po wypadku na Sri Lance nauczyłam się, że na mokre skały łatwiej jest wejść niż z nich zejść.
Lunch jemy przy jednym ze strumyków. Jest stolik, koce, ciepłe curry. Wszystko przyjechało do nas malutką Tatą, której ja bałabym się ruszyć na takie drogi. Nasza ekipa się wykrusza. Samochodem wraca Rose, kiwi pisząca bloga Woman Travelling. Zostaje z nami indyjska para, która przyjechała w nocy, w ostatniej chwili zdążając przed strajkiem. Zaczyna się ulewa. Wszyscy chowają się pod daszkiem, a ja szaleję między drzewkami herbaty. Jest ciepło, deszcz sprawia więc przyjemność. Padać nie przestaje, idziemy dalej. W którymś momencie znów chowamy się pod drzewem. Moknąc pod nim niewiele mniej zostawiamy trzy osoby za nami i jedynie w dwójkę z hostem ruszamy ku plantacji kardamonu. Jej właściciela spotykamy po drodze. Jedzie samochodem do miasteczka. Możemy jednak liczyć na gościnę syna i ojca. Mokniemy, do przodu.
Fabryka kardamonu
Docieramy do małego domku. W środku panuje ciemność. Jest dzień, ale brak elektryczności połączony z ulewą nie pomaga doświetlić pomieszczeń. Suszarnię oglądamy przy latarce. W pokoju na dole jest wielki poziomy komin, do którego z rozpalonego na zewnątrz ognia, dopływa gorące powietrze. Nad nami jest pokój, rozdzielony jedynie przewiewnym sufitem, w którym znajdują się półki z kardamonem. Zebrane ziarna suszą się około dwóch dni. Po 30h przesypuje się je z półek na podłogę, aby na koniec je zebrać i sprawdzić ich wielkość. Im większe i bardziej regularne ziarna tym wyższa ich cena. Czasem warto przechować je przez kilka miesięcy w ogromnych skrzyniach, zwłaszcza jeśli spodziewany jest wzrost cen.
Trzech mężczyzn mieszka tu samodzielnie. Dom jest biedny i wygląda na nieco zapuszczony. Oni jednak nie wyglądają na nieszczęśliwych. Mają plantację, swój sklepik z przyprawami i jakoś żyją. Wypijam herbatę podgryzaną rewelacyjnymi małymi banankami, zebranymi minutę temu przed domem. Wychodzę, aby zobaczyć jak rośnie kardamon. Wspinając się pod górę musimy uskakiwać strumieniom wody. Ponieważ padało, włączył się system nawadniający. Działa pod wpływem ilości zebranej wody, nie ma tu pomp, które pozwoliłyby na podlewanie w dowolnym momencie. A kardamon wody potrzebuje dużo.
Wracamy chwilę przed zachodem słońca. Wayanad musi poczekać na odkrycie. Z naszej grupy tylko ja, Rose i Miki zobaczyliśmy coś więcej. Reszta spędziła czas aktywnie w basenie i przy laptopie. Bo w takich miejscach warto mieć kogoś, kto nam pokaże okolicę, przestrzeń jest tak wielka, że bez wiedzy gdzie iść, możemy nigdzie nie dojść.
Relaks, tylko relaks
Siadam jeszcze na chwilę na platformie to obserwacji ptaków. Przed chwilą została zainstalowana. Jestem pierwszym korzystającym z niej gościem. Przymocowana na gałęzi lekko się kołysze, mój host podpowiada, żeby siedzieć na środku a ja jak zwykle staram się wychylić jak najbardziej. Przez brak balansu kołyszę się coraz mocniej, skrzypi gałąź. W tym czasie powstaje filmik, o którym nie mam pojęcia. W tle grają cymbałki. Nie słyszałam ich od czasów szkoły. Te jednak nie są małe i kolorowe. Są duże, drewniane, piękne. To jeden z pracowników gra w przerwach na podawanie herbaty dla gości. Myślę, że muszę to nagrać, ale siedzi się tak wygodnie, że na myśleniu się kończy.
Mój pobyt w Wayanad dobiega końca. Trzy dni minęły jak zwykle za szybko. Ubraliśmy się w kolejne sari, zjedliśmy lunch na liściach bananowca, poszwendałam się po okolicy. Już za dwa dni trzeba będzie wyjechać z Kerali. A przecież jeszcze tyle zostało do zobaczenia…
Informacje praktyczne
Wayanad to jeden z północnych rejonów Kerali na terenie Zachodnich Ghatów. Słynie z plantacji herbaty, kawy i przypraw i jest jednym z niewielu regionów Kerali, które zachowały dziewiczą przyrodę. Jest idealnym miejscem na trekking po okolicznych wzgórzach i obsewację przyrody. Żyje tu ponad 200 gatunków ptaków, dzikie słonie a nawet tygrysy. W górach żyją dawne plemiona, które nie poddają się wpływom cywilizacji, a u podnóża Eddakhal odkryto prehistoryczne ryciny datowane na okres mezolitu.
Warto zobaczyć
Kuruvadweep – niezamieszkała wyspa, która jest idealnym miejscem na piknik i obserwację wyjątkowej przyrody
Tholpetty Wildlife Sanctuary – zamieszkały przez mnóstwo zwierząt, choć dla zwiedzających dostępna jest tylko zewnętrzna część parku
Szczyt Chembra (2100 m. n.p.m.) – jest najwyższym szczytem w Wayanad
Tama Banasura Sagar w Padinjarethara – największa zapora ziemna w Indiach; można wypożyczyć łódkę lub zorganizować trekking.
Jaskinie Eddakal – to tutaj, na wysokości 1000m, znajdują się prehistoryczne ryciny odkryte przez pewnego brytyjczyka podczas polowania,a także wodospad Sentinel Rock, wodospad Meenmutty, muzeum Ambalavayal w Sulthan Bathery.
Jak dojechać
Dostać się tu można drogą lądową od strony Kozhikode, Kannur, Ooty (114km od Kalpetty) i Mysore. Warto jednak sprawdzić lokalne obostrzenia. Niektóre drogi śródleśne (drogi krajowe prowadzące przez las) zamknięte są w godzinach nocnych ze względu na ochronę przyrody.
Najbliższym portem lotniczym jest Kazhikode.
Najbliższą stacją kolejową jest również Kazhikode. Głównymi miastami regionu są (w nawiasie odległość od Kazhikode): Kalpetta (72km), Mananthavady (106km; lub 80km od Thalassery), Sultan Bathery (97km), Vythiri (60km).
Noclegi
W okolicy znajduje się wiele resortów, drogich i tanich hoteli, w także home stay czyli zakwaterowania u rodziny. Nie każdy home stay jest jednak typowym domem rodzinnym, częściej są to małe domki gościnne.
Polecam:
Annapara Home Stay – homestay nietypowy; nie mieszka tu rodzina, ale będziemy pod czujną opieką świetnego kucharza i pomocnika będącego fotografem; to tu uciekniemy od elektryczności i nacieszymy oczy widokiem gwiazd z platformy obserwacyjnej.
Mając ochotę na odrobinę luksusu warto zatrzymać się w Vythiri Resort z genialnym mostem linowym i wodospadem.