15th July 2014
Kerala pełna jest zwierząt. Najdziksze i najbardziej niebezpieczne okazały się…małpy. Jak to? – pomyślicie zapewne. Małpki? Te urocze, niewinne stworzonka? Przecież to niemożliwe, żeby te słodziaki mogły coś przeskrobać… A jednak!
Nasza przygoda z małpami zaczęła się gdy oddaliliśmy się od wybrzeża i dotarliśmy do Thekaddy, gdzie zatrzymaliśmy się w hotelu Aranya Nivasotoczonym dżunglą. A jak dżungla to i małpy. Ileż ich było, i jakież były słodziutkie, ganiały się, skakały tu i tam, no po prostu nic tylko stać i patrzeć godzinami. Trochę mniej przyjemnie robiło się gdy taka małpa rzucała się na przykład na trzymaną w ręku przez Bogu ducha winnego turystę butelkę wody, no ale przecież sam sobie winny, nie? Niestety sporo turystów nie zdaje sobie sprawy z tego, że karmienie tych cudnych zwierzątek nie jest najlepszym pomysłem, a nawet trzymanie w ręku jedzenia czy wody może skutkować kontaktem bliższym niż byśmy tego chcieli.
Po powrocie do hotelu Stefania, Holenderka z Malagi zastała w swoim pokoju chaos. Rozrzucona zawartość walizki, rozlana woda, puste torebeczki po cukrze – nie wyglądało to jednak na robotę złodzeja. Szybkie śledztwo wykazało, że ktoś z obsługi musiał nie domknąć okna i jakaś małpa bezwstydnie tę nieuwagę wykorzystała.
Jeszcze więcej małp było w Wayanad, gdzie zatrzymaliśmy się w Vythiri Village, co samo w sobie było niezapomnianą przygodą. Rozrzucone po dżungli luksusowe domki, między którymi przemieszczać się można było drewnianymi chodniczkami i wiszącymi mostami, i domki na drzewach, do których od głównego kompleksu trzeba było jeszcze dojechać kawałek samochodem (w jednym z nich na jedną noc miała szczęście zamieszkaćGaia). Spędziliśmy tam dwa dni i to było jedno z tych miejsc, gdzie czułam, że wypoczywam, i że chętnie spędziłabym z tydzień.
Jedynym mankamentem były właśnie małpy. Najpierw przez uchylone balkonowe drzwi dorodny samiec włamał się do Daniela, któremu, nie bez trudu, udało się go wygonić (musiał użyć do tego krzesła). Potem jakaś mała spryciara zakosiła Edinowi ciastko z talerza. Jednak w kategorii „bliskie spotkania trzeciego stopnia” zdecydowanie zajęłam pierwsze miejsce. Początek był niegroźny: jak tylko wprowadziłam się do mojego domku postanowiłam na chwilę uchylić drzwi na taras, żeby odrobinę przewietrzyć. Wyszłam na dosłownie minutę do łazienki i po powrocie zastałam dwie małpki. Na mój widok uciekły spłoszone zabierając ze sobą cukier i czekoladki. Postanowiłam, że będę ostrożniejsza i nie będę zostawiać uchylonych drzwi.
Następnego dnia chciałam wywiesić na tarasie upraną koszulkę (co swoją drogą, przy panującej tam wilgotności nie było chyba najmądrzejszym pomysłem) i posiedzieć sobie chwię na zewnątrz rozkoszując się lepkim upałem. Rozejrzawszy się uprzednio starannie, czy żaden małpiszon nie czai się w okolicy uchyliłam drzwi i zrobiłam krok na zewnątrz. W ciągu kilku sekund znikąd pojawiło się sześć małp. Trzy z nich między moimi nogami wbiegły do pokoju i zaczęły szukać czegoś, co mogłyby ukraść. Niepewna czy powinnam zamknąć drzwi (żeby nie wpuścić pozostałych) czy zostawić je otwarte (żeby wygonić te co wlazły) rzuciłam się ratować mój dobytek. Jedna wystraszyła się mojego tupania i groźnych (spanikowanych?) okrzyków i uciekła, druga schowała się pod łóżko, a trzecia nie znalazłszy cukru ani czekoladek (skradzionych wcześniej) zaczęła się rozglądać za innym potencjalnym łupem. Moje krzyki i groźne gesty nie robiły na niej żadnego wrażenia. W panice zaczęłam łapać wszystko co było w zasięgu jej chciwych łapek – telefon, aparat fotograficzny, ubrania. Gdy otworzyła moją walizkę uznałam, że to chyba jednak drobne przegięcie i zrobiłam użytek z nieszczęsnej koszulki, od której wszystko się to zaczęło. Zaczęłam wymachiwać mokrym t-shirtem z nadzieją, że nie zakończy się to na przykład wydrapaniem mi oczu (kto wie, czego się po tych małpach spodziewać). Na szczęście małpa aluzję pojęła i łaskawie opuściła pokój. Została jeszcze tylko ta jedna pod łóżkiem. Na niej też tupanie ani krzyczenie nie robiło wrażenia, a koszulką wymachiwać pod łóżkiem wcale nie było tak łatwo. Udało mi się wygonić ją dezodorantem (tu chciałam zwrócić uwagę na niewątpliwą wyższość spreja nad kulką) i wreszcie zostałam sama. Jeśli oczywiście nie liczyć małpiej rodziny siedzącej na tarasie i patrzącej na mnie z wyraźną niechęcią…
Niestety osób karmiących małpy i nie zdających sobie sprawy z tego jak wielki powoduje to problem jest mnóstwo. Nawet jedna osoba z naszej grupy, wydawałoby się świadomych podróżników, dała małpce jabłko, nie rozumiejąc, że ich dokarmianie prowadzi do późniejszych zuchwałych ataków na ludzi. No pewnie, może nie są to niedźwiedzie w Yellowstone, niemniej jednak kontakt z małpą bliższy niż zrobienie jej zdjęcia do najprzyjemniejszych nie należy.