27th February 2016
Mój pobyt w Kerali od początku do końca jest zorganizowany przez Ministerstwo Turystyki tego regionu, które poprzez goszczenie blogerów, chce zainteresować swoją ofertą turystów z całego świata (w tym roku w Kerala Blog Express bierze udział 30 blogerów z 25 różnych krajów). Nic dziwnego więc, że jesteśmy na każdym kroku rozpieszczani, że mieszkamy w pięknych resortach, w których bramach witają nas dźwięki bębnów, gdzie na szyje zakłada nam się korale z ziaren kardamonu, a na głowy sypie płatki kwiatów (no dobra, płatków się nie spodziewałam), gdzie manager zdaje się koczować pod naszymi drzwiami, by upewnić się o każdej porze dnia i nocy, że niczego nam nie potrzeba (jest to dla mnie trochę krępujące, ale wiem, że wynika z dobrych intencji). Nic dziwnego, że kilka razy dziennie siadamy przy stołach suto zastawionych specjałami regionu (jej, jakie tu wszystko pyszne!), że mamy do dyspozycji prywatne baseny (czasem tak bardzo prywatne, że są w… łazience, serio!), uczestniczymy w tradycyjnych rytuałach i turystycznych rozrywkach. Słowem, czerpiemy z wakacyjnej oferty Kerali wszystko co najlepsze. Jednak to, co urzeka mnie tu najbardziej to nie turkusowe baseny, nie luksusowe hotele (choć nie powiem, po pół roku budżetowego podróżowania po Azji fajnie się śpi w idealnie czystej pościeli, na idealnie wygodnym i wielkim jak pokój w tanim hostelu łóżku), nawet nie przepiękne widoki (a ma Kerala i piękne plaże, i malownicze kanały, i herbaciane plantacje, i góry). To co w Kerali najpiękniejsze to ludzie. Ludzie noszący na co dzień barwne, tradycyjne stroje, ludzie uśmiechający się serdecznie, ludzie w których oczach, nawet gdy zawstydzimy ich swoją turystyczną innością, dojrzeć możemy życzliwość. Niech to banalnie brzmi, ale keralskie uśmiechy topią mi serce. Piękni są ludzie Kerali.